Skip to content Skip to left sidebar Skip to right sidebar Skip to footer

„Na szczęście, na zdrowie, na tę świętą wiliję…”

 Trzeba było wstać skoro świt, pościć cały dzień i nie wykonywać ciężkich prac, szyć czy prać. Mężczyźni i chłopcy chodzili od rana po domach, składając życzenia, a gospodynie z córkami wypiekały „pampuchy” i przygotowywały wigilijną wieczerzę. Kiedy gospodarz wniósł do izby snopy niemłóconego żyta i owsa, a na niebie rozbłysła pierwsza gwiazda, można było rozpocząć wieczerzę wigilijną. Czekały na nią zwłaszcza wygłodniałe dzieci, które przez cały dzień nic nie jadły, „żeby panny dobrze wyszły za mąż w przyszłym roku”- tak o Wigilii  na Ziemi Lubaczowskiej pisze Tadeusz Burzyński w 5 tomie „Rocznika Lubaczowskiego”. Co jeszcze działo się w tym wyjątkowym dniu?

Przed nami Wigilia- dzień oczekiwania na wielkie święto, jakim jest narodzenie Pana Jezusa.  Najważniejsza jest w nim wyjątkowa rodzinna wieczerza, której niepowtarzalny klimat tworzy dzielenie się opłatkiem, pachnące sianko pod obrusem, choinka, śpiewanie kolęd czy obdarowywanie się prezentami. A jak wyglądała Wigilia na Ziemi Lubaczowskiej w przeszłości?

Był to dzień przepełniony obrzędami z zakresu magii wegetacyjnej i zaduszkowej, które miały na celu utrzymanie wegetacji roślin przez zimę i zapewnienie spokoju duszom zmarłych przodków. W tym celu wnoszono do izby wspomniane snopy zboża, wykorzystywano słomę czy pokarmy do wróżb, a duszom zmarłych zostawiano wolne miejsce przy stole i wigilijne pokarmy.

Wigilia zawsze miała postny charakter. Można było zjeść jeden lekki posiłek do wieczerzy, a dzieci musiały pościć do kolacji, aby panny mogły dobrze wyjść za mąż w przyszłym roku. Na wieczerzę gospodynie przygotowywały potrawy z wszystkich płodów rolnych, które były uprawiane w gospodarstwie. Dzień wcześniej piekły chleb z mąki żytniej lub tataracznej na konopnym oleju. Pięknie wypieczony chleb zapewniał zdrowie i szczęście całej rodzinie. Miotły, którą wymiatano piece chlebowe używano następnie do wymiatania żłobów, „aby bydło jadło tak chciwie, jak ogień spala drewno”.

Nie wolno było wykonywać żadnych cięższych prac, szyć czy prać, ani też pożyczać, „bo w przyszłym roku wszystko wyjdzie z domu”. Uważano też niezwykle, by nic się nie zbiło czy nie złamało, bo wróżyło to choroby w rodzinie.

Pod żadnym pozorem nie można było w tym dniu wpuścić kobiety do domu. W przeciwnym razie domostwu groziło nieszczęście przez cały przyszły rok. Pożądane za to były odwiedziny mężczyzny, który swoimi życzeniami zapewniał pomyślność na najbliższe 12 miesięcy. Każdy musiał z resztą zachowywać się w tym dniu godnie, bo „jaka Wigilia, taki cały rok”. Należało także wstać skoro świt, bo miało to zapewnić wykonanie na czas wszystkich prac na polu i w gospodarstwie. Rankiem można też było postarać się o zdrowie w przyszłym roku- należało na przykład umyć się w wodzie przyniesionej ze strumienia czy studni, wrzuciwszy do niej uprzednio srebrną monetę.

Izbę na święta bielono, a u powały zawieszano „podłaźniczkę”- ścięty wierzchołek świerka lub jodły, przyozdobiony bibułkami. Choinki, bez których dziś nie wyobrażamy sobie Bożego Narodzenia, zaczęły pojawiać się w domach na naszym terenie w okresie międzywojennym. Dekorowano ją przygotowanymi z papieru czy bibułek ozdobami, a przed II wojną zaczęły upowszechniać się szklane bombki.

Przed rozpoczęciem wieczerzy, gospodarz wnosił do izby snopy niemłóconego żyta i owsa, ostatnie zebrane w żniwa, które ustawiano np. pod obrazami Pana Jezusa i Matki Boskiej. Na podłodze rozrzucał słomę , mówiąc przy tym  „słoma do chałupy, a bieda z chałupy”. Sygnałem do rozpoczęcia kolacji było pojawienie się pierwszej gwiazdy na niebie. Zapalano wówczas świece, klękano wokół stołu odmawiając modlitwy, po czym najstarszy mężczyzna dzielił opłatek pomiędzy wszystkich członków rodziny. Spożywano go niekiedy z miodem, „aby się pszczoły dobrze wiodły, a życie w Nowym Roku było słodkie jak miód”.

Wieczerzę spożywano przy ławie, na której rozrzucone były ziarna owsa, pszenicy czy żyta ( miały zapewnić urodzaje w przyszłym roku) oraz siano, a wszystko nakryte białym obrusem. Pod stół wstawiano także maselnicę („aby masło dobrze się robiło”), siekierę („aby naród był twardy i zdrowy jak żelazo”) i dzieżkę („aby chleb trzymał się domu”). Co pojawiało się na stole? Potrawy z roślin uprawianych w gospodarstwie, a musiało ich być 12. Serwowane były więc na przykład pierogi z mąki razowej i pszennej, nadziewane kaszą jaglaną, hreczaną, kapustą i ziemiankami, gołąbki z ryżem i kaszą hreczaną, kapusta z grochem, fasolą i grzybami, kwasówka z kapusty, barszcz biały, barszcz czerwony z uszkami, bób, groch z jabłkami i śliwkami, ziemniaki z olejem, śledź z cebulą, kompot z suszonych śliwek. Po II wojnie bardziej upowszechniły się potrawy w ryb, zaczęto też wypiekać makowniki i zawijańce z serem. Obowiązkowo wieczerzę kończyła kutia z gotowanego ziarna pszenicy, zaprawiana miodem i makiem. Każdy musiał spróbować wszystkich potraw, bo zapewniało to urodzaj roślin użytych do przygotowania dań. Potrawy spożywano często z jednej miski, co miało zapewnić braterstwo i jedność rodziny. Nikt oprócz gospodyni nie powinien był wstawać od stołu wigilijnego przed zakończeniem kolacji, groziło to bowiem różnymi nieszczęściami i chorobami, a także bólami krzyża w czasie żniw! To jednak nie wszystko: przy jedzeniu kapusty żona łapała męża za głowę, „aby kapusta była jak głowa”, przy jedzeniu grochu mierzwiono sobie włosy, aby się groch dobrze plenił,  kto znalazł monetę wlepioną w pieróg- miał być bogaty, a kto wlepiony kłos- miał być dobrym gospodarzem. Gospodynie siadały z dziećmi na podłodze i… gdakały, aby kwoki „wywiodły” wiele kurcząt.

Po wieczerzy zostawiano dla zmarłych dusz-które według wierzeń przychodziły do rodzinnego domu w wigilijny wieczór- łyżkę kutii, kawałek chleba i pieroga w misie. Niezamężne dziewczęta wychodziły na zewnątrz i nasłuchiwały szczekania psów, w tym celu głośno wołały. Nadchodzące echo wskazywało kierunek, z którego przybędzie przyszły narzeczony. Wieczór wigilijny był z resztą pełen wróżb matrymonialnych. Można było postarać się również o bogactwo. W tym celu Rusini część potraw wynosili po kolacji do stodoły. Można było również w tym celu udać się na skrzyżowanie o północy i tam- za cenę bogactwa- oddać swą duszę diabłu. Również o północy według wierzeń bydło przemawiało ludzkim głosem. Gospodarz zanosił zwierzętom opłatek w kolorze różowym, co miało zapewnić mu zdrowie i dobry wychów. Czasami zwierzęta wprowadzano do domostwa, bo wierzono,że dzięki temu dobrze będzie się działo w gospodarstwie.

Do północy czas zapełniało kolędowanie całej rodziny, ale i psoty, które parobcy robili gospodarzom, jak zamalowywanie okien wapnem, rozbieranie na części sprzętów rolniczych czy ukrywanie wrót z ogrodzenia.  Przed północą na pasterkę zmierzali wszyscy, oprócz  niepełnosprawnych i starszych osób, a także dzieci, które choć nie uczestniczyły w nabożeństwie, nie mogły spać dopóki się nie rozpocznie, „aby pszczoły dobrze się chowały”.

To tylko niektóre z licznych obrzędów i tradycji, które dawniej praktykowano w dzień wigilijny na wsiach na naszym terenie. Po więcej odsyłamy do opracowania „Zwyczaje, obrzędy i wierzenia okresu Adwentu i Bożego Narodzenia wsi okolic Lubaczowa” Tadeusz Burzyński, Rocznik Lubaczowski 1994, T.5, którego część dotyczącą Wigilii zamieszczamy poniżej.

 

Fot.Łukasz Kisielica, CK Przemyśl- Zespół Ludowy „Sonina” z Soniny podczas XIV Przeglądu „Wątki folkloru ludowego” w Starym Dzikowie.

 

 

Drukuj